Kliniki medycyny estetycznej. Tylko czy to na pewno kliniki??
Do przygotowania tego wpisu zmotywowała mnie jedna z moich klientek, korzystająca z usług pewnej „kliniki medycyny estetycznej”. Przyszła do mnie po nieudanych zabiegach i operacji, z otrzymaną od tej kliniki propozycją ugody. Nie ona pierwsza przyszła do mnie z zaproponowaną ugodą. Gdy coś jest nie tak – „Kliniki” dbając o renomę próbują nakłonić do często korzystnej tylko dla jednej strony ugody. Oczywiście uważam, że ugody są pożądane, ale muszą satysfakcjonować obie strony.
Gdy wpiszecie w wyszukiwarkę „klinika” wyskoczą Wam kliniki medycyny estetycznej, kliniki uśmiechu, włosów, pznokci itp. Te największe, najsłynniejsze, które zobaczycie w mediach i te mniejsze, mniej znane.
To chyba taki trend.
Klinika kojarzy się nam z obsługą lekarską i pielegniarską na najwyższym poziomie, z nowoczesnym sprzętem, świetnym designem i recepcją z mamrmurowym blatem. Pacjent traktowany jest z szacunkiem, ma zapewnione wszystkie udogodnienia – od wyboru wysokości poduszki, po specjalną dietę. Do tego polskie „kliniki” są zazwyczaj tańsze, od tych zachodnioeuropejskich i dużo bezpieczniejsze pod względem zabiegów niż te wschodnioeuropejskie. Rodaków kuszą systemami ratalnymi na zabiegi, obcokrajowców ceną i jej stosunkiem do jakości.
Tylko czy te wszystkie „kliniki” są rzeczywiście klinikami?
Zgodnie z przepisami ustawy o działalności leczniczej oznaczenia „klinika” albo „kliniczny” oraz „uniwersytecki” mogą używać wyłącznie podmioty lecznicze utworzone lub prowadzone przez uczelnię medyczną. Chodzi o szpitale, które oprócz leczenia zajmują się kształceniem przyszłych kadr medycznych – lekarzy, pielęgniarek i położnych.
Teraz sprawdźcie, czy klinika, z usług której korzystacie może być rzeczywiście kliniką zgodnie z przepisami. Używanie tej nazwy jest mylące i może wprowadzać w błąd. Ale wiadomo klinika brzmi lepiej niż gabinet 😉
Kolejny problem klinik
… to brak umów. Tak, niestety to prawda. Często klienci jedyne co posiadają po wyjściu z gabinetu medycyny estetycznej to tylko zgoda na zabieg (a bywa, że i tego nie ma) i coś w rodzaju karty informacyjnej przy wypisie. Umowy należą do rzadkości. W sumie to nawet mnie nie dziwi, bo kilka lat temu poruszałam ten problem w kontekście klinik in vitro.
Dobra rada – zawsze pytajcie o umowę, o wasz egzemplarz zgody na zabieg. Nie podpisujcie dokumentów w ciemno i in blanco. Niekorzystne zapisy umowy można negocjować. Jeżeli usłyszycie, że operacja biustu to prosty zabieg, a umowa na piśmie to zbędna papierologia poszukajcie innej placówki oferującej te usługi.
Nazwa klinika przyciąga stąd takie nazewnictwo.