Moda na prowadzenie ciąży w prywatnym gabinecie lekarskim
Wiele kobiet decyduje się na prowadzenie ciąży prywatnie, argumentując to lepszą obsługą i większą empatią ze strony lekarza, usg przy każdej wizycie, badaniami i zwolnieniem lekarskim na żądanie.
Często argumentem jest miejsce zatrudnienia lekarza – w szpitalu, w którym chcemy aby na świat przyszedł nasz mały skarb. To też utarty schemat – prywatne wizyty u ordynatora poprawią „standard” pobytu w szpitalu.
To wszystko oczywiście można mieć za darmo, w przychodni mającej podpisany kontrakt z NFZ. Kobiety w ciąży, w okresie porodu i połogu mają bowiem zagwarantowaną pełną opiekę nawet jeżeli nie są ubezpieczone.
Nie mam zamiaru nikogo przekonywać „do państwowej” służby zdrowia bo wybór należy do każdej ciężarnej. Pokażę Wam trzy przykłady, gdy prowadzenie ciąży w gabinecie prywatnym nie było takie „różowe”.
- „Jest Pani za stara”. Ciąża po 35 roku życia nie jest obecnie niczym dziwnym. Coraz więcej kobiet decyduje się na dzieci w tym wieku. Prowadzenie takiej ciąży jest jednak w pewnym sensie „droższe” – bo czasami trzeba wykonać badania dodatkowe lub częściej je powtarzać. Przyszła mama powinna też mieć nieograniczony dostęp do badań prenatalnych, choćby testu PAPP-a. Jak się okazuje prywatne ubezpieczenie wcale nie gwarantuje „prywatnego” prowadzenia ciąży, przynajmniej w dużej grupie medycznej, w której klientka miała ubezpieczenie. Lekarz stwierdził, że „u nich” prowadzi się wyłącznie ciąże fizjologiczne, a ciąża kobiety po 35 roku życia taką już nie jest, zatem nie są w stanie zagwwarantować jej opieki… i wypisał skierowanie do przyszpitalnej poradni patologii ciąży.
- „Czy jest na sali lekarz”? Klientka prowadziła swoją pierwszą ciążę w prywatnym gabinecie ordynatora pracującego w szpitalu, który w okolicy wówczas cieszył się dużą renomą. Dla spokoju dwa razy była także na wizycie u zastępcy ordynatora. To miało zagwarantować znieczulenie do porodu i super opiekę ordynatora w jego trakcie. Jak się okazało lekarz prowadzący ciążę nie rozpoznał makrosomii płodu (podobnie inny lekarz przy przyjęciu pacjentki do porodu), a gdy na sali porodowej pojawił się wreszcie lekarz nr. 3 było już za późno na przeprowadzenie cięcia cesarskiego. Lekarz wykonał niedozwolony manewr Kristellera, czym tak naprawdę uratował dziecko (urodziło się zdrowe). Szkód przy takim porodzie doznała jednak matka. Jak się potem okazało nie wiadomo było, czy w momencie porodu Klientki na oddziale był jego ordynator (nawet sądowi w postępowaniu karnym nie udało się tego ustalić).
- „Nie wiem dlaczego nie zleciłam tego badania”. Pacjentka wybrała renomowany gabinet prywatny, każda wizyta sporo kosztowała. Co prawda Pani doktor miała już wysłużony ultrasonograf, ale uspokajała pacjentkę, że jeżeli „coś będzie nie tak” to wyśle ją do swojej koleżanki, która właśnie zakupiła super sprzęt. Pierwsze usg zdaniem Pani doktor wyszło prawidłowo, dopiero przy drugim pojawiły się pewne wątpliwości. Lekarka stwierdziła, że powtórzy badanie za dwa tygodnie. Wówczas okazało się, że są problemy z główką. Diagnozę powtórzyła koleżanka lekarki, już na super sprzęcie i czym prędzej skierowała pacjentkę do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tam po badaniach wyszło, że matka zaraziła się w ciąży toksoplazmozą! Lekarka prowadząca nie zleciła zrobienia prostego badania w kierunku tej choroby. Pomimo, iż do końca ciąży matka przyjmowała odpowiednie leki, dziecko urodziło się chore z toksoplazmozą wrodzoną, wodogłowiem, zapaleniem siatkówki, problemami ze wzrokiem. Sprawa zakończyła się wyrokiem sądowym korzystnym dla matki i dziecka.
Niektóre z tych przypadków są naprawdę przygnębiające.