Moja historia

DeathtoStock_Wired7

To będzie chyba nietypowy wpis.

Wczoraj zadzwoniła do mnie koleżanka „radczyni” (znamy się od I roku aplikacji radcowskiej), która spodziewa się dziecka. Na miejsce porodu wybrała prywatną klinikę, poprosiła o umowę, a lekarze… wpadli w popłoch. Zadzwoniła więc do mnie. Naszą długą rozmowę skwitowała mniej więcej tak: „że też Ci się chciało wybrać taką trudną dziedzinę prawa…”

No tak, mogłam wybrać coś łatwiejszego. Ostatnio przecież w grupie prawników blogerów na spotkaniu śmialiśmy się, że najlepiej jest brać sprawy łatwe, poste i przyjemne.

Dlaczego wybrałam więc prawo medyczne i prawa pacjentów? Dlaczego wybrałam długie procesy i ślęczenie nad dokumentacją medyczną i opiniami biegłych?

Opowiem Wam moją historię.

Urodziłam się i podobno wszystko było ok. Tylko mama nie mogła zobaczyć transmisji w TV z przylotu JP II na pierwszą pielgrzymkę do kraju.

Diagnozę w moim przypadku postawiono, gdy miałam jakieś 3-4 lata. Specjalista przyjmował tylko w mieście wojewódzkim, więc zaczęły się wyjazdy do lekarza. Pamiętam pierwszą wizytę,  a właściwie to, że się w gabinecie doktora … rozbeczałam. I tak sobie jeździliśmy. Nawet to lubiłam – bo miałam za każdym razem dzień wolny od szkoły. Najfajniejsze były wyjazdy do sanatorium  – mnóstwo dzieciaków z całej Polski i super szkoła. Nawet basen solankowy jest nadal ten sam – tylko ściany teraz są kolorowe.

Jako dziecko chciałam zostać pielęgniarką – miałam zestaw małego lekarza i czepek robiony przez mamę z worka po mleku. Potem pokochałam historię i pochłonęłam wszystkie tomy Jasienicy.

 A potem w telewizji zobaczyłam materiał z procesu w aferze FOZZ i sędzię Barbarę Piwnik. I postanowiłam zostać prawnikiem 🙂 Nietypowo, bo w rodzinie dotychczas żadnego prawnika nie było. Mogłam więc liczyć tylko na siebie.

Zdałam maturę, egzaminy na Wydział Prawa i Administracji UMK, pracę magisterską pisałam pod okiem świetnego profesora, Sędziego Sądu Najwyższego.  Potem egzamin wstępny na aplikację radcowską , prawie cztery lata samej aplikacji… i wreszcie mogłam założyć togę. W trakcie aplikacji oraz po niej pracowałam w jednej z największych toruńskich firm.

Za unijne pieniądze otworzyłam swoją kancelarię. I szukałam swojej drogi i specjalizacji. Nie chciałam tylko ścigać sądownie dłużników firmy. Wybrałam więc kilka, które opisuję na swoich blogach. Oczywistym dla mnie było, że zajmę się prawem medycznym i prawami pacjenta. W ten sposób pewnie spłacam dług wdzięczności, że mnie się udało.

Sprawy o błędy w sztuce medycznej czy odszkodowania nie są proste. Zanim przygotuje się pozew trzeba spędzić sporo czasu – na poznaniu historii klienta, jego choroby lub urazu, trzeba przeczytać całą dokumentację medyczną, poszperać w internecie, prześledzić orzecznictwo… Trzeba dobrze poznać sprawę i być przygotowanym na każdej rozprawie, nie da się przecież przeczytać akt na korytarzu sądowym na kwadrans przed, bo akta jednej sprawy często obejmują… segregatory, nie teczki.

Moja kancelaria nie jest duża, nie mieści się w luksusowym biurowcu ze szkła i stali, z czynszem płaconym w obcej walucie. Mieści się za to w kamienicy w sercu Torunia, a od niedawna także w przedwojennej kamienicy na klimatycznej Starej Ochocie w Warszawie. W tej kamienicy akurat jest winda, więc często wpadają do mnie klienci z dziećmi w wózkach – najmłodszy mały klient miał 7 dni 🙂

Kocham to co robię i lubię „chodzić” do mojej pracy.  Właściwie to nie praca – to zrealizowane marzenie z dzieciństwa  😉 Cieszę się, że mogę pomagać innym, bo wiem jak to jest być chorym czy mieć chore dziecko. Rozumiem moich klientów.

Najbardziej cieszy mnie to, że w moim zawodzie nadal mogę się rozwijać.

 I cieszą zadowoleni Klienci, tacy jak Pani Joanna, która napisała mi dzisiaj w mailu: „Pani pismo dotyczące wniosków strony przeciwnej w 100% celne. Lepiej nie mogła Pani tego ująć:)”



Niedawno w Warszawie z jednego z okien kancelarii rozciągał się taki widok:

unnamed

24 thoughts on “Moja historia”

  1. Kuba pisze:

    W każdej rodzinie powinien być prawnik, lekarz i bankowiec 🙂 Prawnik z zacięciem medycznym to już skarb.

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Lekarza też niestety nie mam w rodzinie.

  2. Virgoola pisze:

    Lekarza już mam, czas na mnie – III rok studiów na WPiA US, yeah! 😉

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Powodzenia 🙂

  3. Najważniejsze, aby mieć pasję i zamiłowanie do wykonywanego zawodu. Nie ma nic gorszego jak chodzenie na siłę do pracy, której się nie lubi. Niestety takich ludzi w Polsce, jest coraz więcej. Z prostej przyczyny, biorą byle jaką pracę, by zarobić. Mam kolegę który skończył informatykę, niestety w zawodzie nie pracuje, bo w jego miejscowości etatów jak na lekarstwo. Gratuluję przebrnięcia przez tak trudne studia.

  4. Michał pisze:

    Jak dla mnie to dobrze, że wybrałaś ten temat blogu. Nie wiem o co chodzi z tą umową? Czy możesz rozwinąć ten temat?

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Chodzi o umowę między pacjentem, a prywatną kliniką.
      W umowie powinno być wyszczególnione co się należy (standard opieki), koszty, zasady odpowiedzialności itp.

  5. Ania pisze:

    Fajnie, niewielu jest chyba prawników z powołania 🙂

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Dziękuję 🙂

  6. drewdom pisze:

    ehh ta nasza służba zdrowia

  7. Grzegorz pisze:

    Ciekawa historia. Gratuluje pasji i uporu w dążeniu do celu. A co do kancelarii.. to mi osobiście bardziej odpowiadają te w urokliwych kamienicach niż zimnych szklanych wieżowcach. 🙂

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Mnie również 🙂

  8. Grzegorz pisze:

    Czyżby na parapecie kancelarii stały doniczki z ziołami?? skąd taki pomysł?

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      W kancelarii jest też kuchnia. Na parapecie rosną zioła i… słonecznik w doniczce.

  9. Grzegorz pisze:

    Wypatrzyłem ładną bazylię, czyżby była Pani miłośniczką kuchni włoskiej, czy to przypadek ?

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      To nie przypadek 🙂

  10. W ogóle szacunek wszystkim którzy studiują bądź ukończyli prawo. Mi by nie chciało się tyle zakuwać, do tego prawa pacjentów… a każdy wie jak to u nas jest. Ostatnio mój kolega miał państwowo operację kolana… poprawiał później za grube tysiące prywatnie. Nie wiem jak ta sprawa dalej się skończy.

    1. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Dziękuję za miłe słowa 🙂

  11. Daria pisze:

    Ciekawe rozwiązanie na ten słonecznik. Co skłoni cię do podjęcia takiej decyzji?

  12. Iwona pisze:

    witam, będe dochodzić od pzu zadośćuczynienia za śmierć męża, jak ja mam to oszacować, powołuje się do tego jakiegoś biegłego?

  13. Marcin B. pisze:

    Znajomy skończył prawo, jednak nie miał pomysłu na konkretną specjalizację. Poszedł do pracy do wielkiej „masówki” w której praca wygląda bardziej jak w call center, niż jak w kancelarii. Także gratuluję. Podobno kiedy człowiek czerpie radość z pracy, nie przepracuje w życiu ani jednego dnia 😉

  14. Michał pisze:

    Fajna historia 🙂
    Ale
    „W kancelarii jest też kuchnia. Na parapecie rosną zioła” brzmi conajmniej dwuznacznie 🙂

    1. Grzegorz pisze:

      Kuchnia – zioła
      Nie należy tu doszukiwać się drugiego dna.

    2. Katarzyna Przyborowska pisze:

      Zapraszam. Poczęstuję… bazylią 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.